Listy do o. Mariana Sobolewskiego OFMConv.

3.(115).

            Wczorajsza Ewangelia o uzdrowieniu niewdzięczników nasuwa mi myśl, że i my tak wobec Ojca wyglądamy. Wywiozły skarby, doznały łask serca, opieki i już ani się odezwą. Fakt dokonany, ale w sercu, Bóg widzi, że tak nie jest. Otrzymawszy list Ojca z pamiątkowym obrazkiem, pragnęłam zaraz odpisać, podziękować. Nie miałam adresu, a siostry wróciły dopiero 25 bm., byłam już niespokojna, co się z nimi dzieje, nie wiedząc, że płyną okrętem. Bogu dzięki już są na miejscu. Wszystko dowiozły szczęśliwie. Ojcze – cóż to za bogactwa one przywiozły. Cuda łaski Bożej za pośrednictwem Najprzewielebniejszego Ojca. Może nawet Ojciec nie odczuwa, czym się stał i jest dla naszej Rodziny. Jak to nieraz pod krzyżem Bóg ukrywa i przechowuje drogocenne łaski. Ciężko nam było poddać się, gdyśmy dostały „Non expedire”, a czyż wówczas miałybyśmy to, co dziś otrzymałyśmy, a nadto nie miałybyśmy Ojca, który nas jak za rękę prowadzi i opieką swą otacza. Błogosławiona chwila, w której nas odrzucono, aby dziś tak udarować. Za te wielkie dobrodziejstwa nie umiem dość Bogu dziękować i Ojcu też nie jestem zdolna wypowiedzieć naszego szczęścia i wdzięczności. Rozumiem to dobrze, że dla Ojca, który szuka we wszystkim większej chwały Bożej, najmilszą prawdziwą podzięką byłoby widzieć wzrost Zgromadzenia i panującą w nim gorliwość. Tego też całym sercem pragnę, wszystko bym dla tego poświęciła choćby kosztem życia. Grunt już z łaski Bożej mamy, teraz należy zakładać gruntowny fundament, poczynając od uporządkowania wszystkiego wedle praw dzisiejszych. Wiem, że Najprzewielebniejszy Ojciec i w tym przyrzekł swą pomoc, z czego się ogromnie cieszę, bo wtedy będziemy mieć wszystko zasadnie, a tu nie mamy nikogo, co by nam mógł dopomóc. Obecnie jestem na kuracji w Ciechocinku, choć to już pora spóźniona, bliski koniec ostatniego sezonu, ale doktor położył nacisk, żeby choć tyle, kiedy się nie dało wcześniej wyjechać. Jak tylko wrócę, weźmiemy się do zbierania różnych materiałów, widzę ogrom tego. Nadzieja w pomoc Ojca, którego stopy całuję, najserdeczniej dziękuję za wszystko dobro, najpokorniej proszę o modlitwę i błogosławieństwo.
Ciechocinek, 30 VIII 1909

3. (116).

Właśnie kiedy zabierałam się do napisania listu, aby przesłać Ojcu nasze życzenia, otrzymuję od Niego. Szczerze mówiąc, każde zbliżenie się do Najprzewielebniejszego Ojca, choćby listownie, wywołuje nowy wyraz szczęścia i głębokiej wdzięczności. Prawda, że przeszłyśmy wiele przykrości, zawodów, dążąc do zamierzonego celu, trwało to lata, ale jakże nam Bóg nagrodził, dając Ojca, który prawdziwie po ojcowsku opiekuje się nami. Ten list ostatni, ileż nowych dowodów serca, opieki wykazuje dla nas. Ojciec myśli o naszych ustawach. Cóż to za szczęście, cóż za łaska Boża. Całkowicie zastosuję się do danej rady. Drukować teraz nie będziemy, bo rzeczywiście nie ma celu. Komu będzie potrzeba, to przepiszemy. Gdy przeczytałem, że Najprzewielebniejszy Ojciec ma zamiar wracać do Galicji, błysła mi nadzieja, że może jeszcze Bóg mi siły pokrzepi i dopomoże Ojca poznać i pod Jego kierunkiem uzupełnić wszystkie braki, wtedy byłoby dobrze. Modlitwą będziemy Ojca ścigać, gdziekolwiek się obróci – na morzu, lądzie – całą gromadą będziemy przy Ojcu. A może jeszcze kiedy i do naszej chaty Ojciec zawita, kiedy są plany zbliżenia się w nasze strony. Daj to, Boże. Miałam zacząć od przesłania życzeń, tymczasem na tym kończę; a życzeń dla Ojca to nie ma miary, nie ma słów, które by mogły być oddźwiękiem uczuć naszych. Ojcu nic nie potrzeba więcej ponad to, czego pragnął św. nasz Patriarcha, wołając: „Bóg mój i wszystko”. Będziemy się więc modlić o spełnienie tych pragnień Ojca. Dziś więcej nie piszę, bo mam taki nawał zajęcia różnorodnego, muszę na tym kończyć.
20 XII 1909