In nomie Domini. [Wspomnienie Ks. Jana Klimkiewicza, proboszcza parafii
św. Krzyża w Kozienicach o Matce Kazimierze Gruszczyńskiej] [1]
Kto by chciał mieć żywą ilustrację przypowieści Pana Jezusa o ziarnku gorczycznym, która mówi – „najmniejsze jest ze wszystkiego nasienia, ale kiedy urośnie, większe jest ze wszech jarzyn. Stawa się drzewem tak, iż przychodzą ptacy niebiescy i mieszkają na gałązkach jego (Mt 13,32)”, temu można by było wskazać na posiadłość Sióstr Pielęgnowania Chorych św. Józefa (kościółek, ambulatorium, nowicjat) i rzec: patrz, przypomnij sobie co tu było, a co jest.
Kto by chciał mieć żywą ilustrację przypowieści Pana Jezusa o ziarnku gorczycznym, która mówi – „najmniejsze jest ze wszystkiego nasienia, ale kiedy urośnie, większe jest ze wszech jarzyn. Stawa się drzewem tak, iż przychodzą ptacy niebiescy i mieszkają na gałązkach jego (Mt 13,32)”, temu można by było wskazać na posiadłość Sióstr Pielęgnowania Chorych św. Józefa (kościółek, ambulatorium, nowicjat) i rzec: patrz, przypomnij sobie co tu było, a co jest.
Niegdyś skromna siedziba Andrzeja i
Józefy z Chrzanowskich, małżonków Poraj-Gruszczyńskich, z domkiem parterowym przy
ulicy Brzóskiej pod N 39. Andrzej Gruszczyński był protokólantem – sekretarzem
miejscowego Sądu Pokoju. Z małżeństwa tego urodziło się pięcioro dzieci, a wśród nich Kazimiera Sylwestra Józefa,
urodzona 31 grudnia 1848 r. (ochrzczona i do Aktów Stanu Cywilnego zapisana 19
marca 1849 r.) – przyszła Założycielka i aż do śmierci Główna Przełożona
Towarzystwa Pielęgnowania Chorych, relative
Sióstr Franciszkanek od Cierpiących.
Od najwcześniejszych dziecięcych lat
zamiłowana w pobożności poświęciła się i oddała na wyłączną służbę Bożą. Zagarnięta wcześnie siecią Chrystusową
znalazła się w Jego Wielkiej Przystani – porcie – Kościele Chrystusowym. Stała się tu
wielkim imieniem. Na wezwanie Pana: „Chodź za Mną”, odpowiedziała bezzwłocznie,
czynnie: „Jestem. Przychodzę. Oddaję się”. A nie połowicznie. Zawsze cała we wszystkim
co czyniła dla chwały Bożej i dla służby Bożej. Zawsze skupiona, wewnętrzna,
nigdy powierzchowna, rozrzucona. Zawsze z Panem i dla Pana. Prawdziwa
Służebnica Boża, najgorliwsza Wyznawczyni chwały Pana nad Pany. Umiała być tym bonum, o którym mówi filozofia, że Est diffusivum sui. Umiała też trafić do
serc innych iście po apostolsku, jakby pierworodne dziecię Akcji Katolickiej.
Łatwo też zrozumiała wyższe posłannictwo, jakie jej wyznaczyła Opatrzność.
Zacieśniały się coraz bardziej, coraz mocniej, oczka sieci, które ją
zagarniały.
I stało się wreszcie, że ją zagarnęły tam, gdzie ją chciał mieć Ten,
który rzekł do Apostołów, aby w Imię Jego zapuścili sieci. Okoliczności,
ludzie, zdarzenia, stawały się znakami torującymi jej drogę do celu. W dobie,
kiedy egzystencja zakonów klauzurowych została podcięta przez tyrański rząd
moskiewski, kiedy klasztory mając zamknięte nowicjaty skazane zostały na
wymarcie, Opatrznościowy Mąż Boży, Ojciec Honorat Koźmiński, Kapucyn,
przebywający kolejno w klasztorach w Warszawie (Miodowa), Zakroczymiu i Nowym Mieście nad Pilicą (tu umarł w 1916 r. i tu w podziemiach kościoła
pochowany) stał się twórcą w naszej dzielnicy (Królestwie Kongresowym) licznych
Zgromadzeń Zakonnych ukrytych wobec świata et
coram gubernia.
Panna Kazimiera Gruszczyńska,
wykwalifikowana nauczycielka, zasłyszała o nim, poznała i poddała się jego
kierownictwu duchowemu. Wytworny duszpasterz i pisarz dzieł ascetycznych od
razu się na niej poznał. Dojrzał pierwszorzędną siłę, osobę kwalifikującą się na
siłę kierowniczą. Rzucił ziarno. Verbum
caro factum est.
Matka Kazimiera została Założycielką
Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Cierpiących a coram gubernio et munda Towarzystwa Pielęgnowania Chorych
„Przytulisko”. Główny Dom w Warszawie, Wilcza 7. Znany dobrze dzisiejszemu Ojcu
Świętemu[2],
przedtem Nuncjuszowi w Warszawie. Powstały kolejno inne domy na prowincji
(Kozienice, Wilno, Sanatorium Św. Józefa w Warszawie, Hoża 80, na Kresach
Wschodnich Grzybowszczyzna, Otwock, obsługa w szpitalach miejskich vel
Sejmikowych, w Warszawie „Królikarnia” [Zakład dla nieuleczalnych] i
„Maternité” [dla ubogich matek], szpital w Łodzi, Pabianicach i w Kozienicach).
Źrenicą zaś jej oka, domem
szczególniej umiłowanym, stał się dom w Kozienicach, rodzinnym mieście, gdzie
siedzibę po rodzicach w sukcesji sobie przypadłą też na dom zakonny obróciła i
Zgromadzeniu przez siebie założonemu przekazała. Gdy domek stary od ulicy
stojący coraz bliżej chylił się ku starości i wrastał w ziemię, za jej
inicjatywą i staraniem zbudowany został z zapracowanych i zaoszczędzonych przez
Zgromadzenie groszy dom nowy w latach 1912–1914. Z zastosowaniem wszechstronnym
nowoczesnej techniki i urządzeń (wraz z kanalizacją i centralnym ogrzewaniem), przy domu zaś zgodnie
z myślą jej fundatorki zbudowana została lecznica pod nazwą Ambulatorium św.
Józefa, która stała się w tym jej rodzinnym zakątku przybytkiem ulgi dla chorych, cierpiących,
szczególniej wszelkiej biedoty niemającej środków na leczenie, a tu spieszącej
do wykwalifikowanej w Genewie Siostry[3] –
doktora, dyplomowanych pielęgniarek i ich własnej apteczki – nowoczesnych
Samarytanek, jakby nieustannie zasłuchanych w słowa Ewangelisty św. Mateusza (15,30): „I przychodziły do niego wielkie rzesze, mające ze sobą nieme,
ślepe, chrome, ułomne i innych wiele i porzucali je u nóg Jego. I uzdrowił je”.
Naturalnie, nie brakło w tym domu i
domowej kapliczki z ołtarzem i tabernakulum Pana – Pocieszyciela wszystkich
pracujących, walczących i cierpiących. Ale i tego wielkiej i gorliwej służebnicy Bożej było za mało. Cała płonąca, jak nigdy niegasnący
znicz, pragnieniem czci Bożej, nie wchodziła obojętnie do świątyni, nie
patrzyła obojętnie na ołtarze, nie przyjmowała obojętnie Chleba Eucharystycznego.
Pragnęła dla Majestatu Bożego choćby największych wspaniałości zawsze w stylu i
największej wartości.
Powzięła też zamiar wybudowania Panu
w tym rodzinnym zakątku godniejszej oku świątyni pod wezwaniem Wielkiego
Patrona powszechnego Kościoła, jako też i Patrona Zgromadzenia Sióstr –
Świętego Józefa. Z tych pragnień powstał najpierw kościół św. Józefa w
Warszawie przy Domu Głównym, a następnie w Kozienicach. A jak Opatrzność Boża
błogosławiła jej zamiarom i jak przychodziła w pomoc, to powiedzieć by mogła
rozwalona twierdza Dęblińska, z której kamienie i cegła oczyszczona z wapna i
cementu rękami Sióstr Zgromadzenia przyjeżdżały wagonami do Kozienic, jako tani
materiał na budujący się kościółek i główna wykonawczyni jej myśli i planów s.
Róża Świątkowska, przełożona domu Kozienickiego. Jak świadczą poprzednie protokoły,
założenie fundamentów dokonane zostało dnia 2 października 1922 r., zaś 28
września 1924 r., ku radości Matki Generalnej i całego Zgromadzenia Jego
Ekscelencja Pasterz Diecezji Sandomierskiej Marian Ryx, kościółek ten
pokonsekrował.
A jak się przydał nie tylko dla
właścicielek Sióstr Franciszkanek, ale dla miasta i okolicy, świadczyć mogą wszystkie nabożeństwa, tak licznie szczególnie przez
tutejszą inteligencję uczęszczane. Oczy tu wszystkich porywa nadzwyczajna
czystość, wszelkie możliwe decus domus
Dei, jak również zawsze świeże kwiaty, w których się Siostry Franciszkanki
tradycyjnym obyczajem franciszkańskim szczególniej kochają, a jakich się całe
wirydarze, klomby i rabaty dookoła świątyni, jak i całej siedziby wszyscy
podziwiają. Dusze zaś podnosi tu i nastraja cześć liturgiczna, ceremonie i
obrzędy ściśle przestrzegane, jak również śpiew i muzyka kościelna (fisharmonia)
przez siostry uzdolnione nie mniej jak kwiaty pielęgnowane.
Jakże też ta apostołka rodzinnego
miasta radowała się, ilekroć razy z Warszawy do Kozienic na wizytację domu czy
odpoczynek przyjechawszy, mogła być na nabożeństwie w tym kościele, słuchać Słowa Bożego, przyjmować Pana w Komunii św., adorować
wystawionego na ołtarzu, modlić się wspólnie z siostrami – córkami, z każdego
pomnożenia tu chwały Bożej, ceremonii, błogosławieństwa, intronizacji obrazu,
czy choćby tylko w Warszawie zasłyszawszy, co w nim było, np. z racji odpustu i jak było. Nawet
z oddalenia rada była, że drzwi tej świątyni otwierają się szeroko, jakby jej
radosne ramiona na przyjęcie tych, którzy do Pana śpieszą zmęczeni – spracowani
czy zbolali, czy rozradowani. A radość tę niejako dzieląca, dziś po śmierci, ze
swym umiłowanym Patronem Zgromadzenia i Kościoła, św. Józefem we wspaniałej
spiżowej figurze podług Jej życzenia i myśli obok kościoła wystawionym i zda
się tak łaskawie i wdzięcznym okiem na przechodzących do kościoła patrzącym,
jak łaskawie patrzał z Betlejemskiej stajenki od żłóbka Pana na dobrych
pasterzy czy ukoronowanych królów przybywających z darami witać nowo narodzonego
Pana.
Pragnęła jak najsumienniej odpowiedzieć wielkiemu zadaniu swemu, jako Generalnej Przełożonej, więc zamiarom Bożym względem całego Zgromadzenia. Chciała przede wszystkim widzieć egzystencję Zgromadzenia pod względem prawnym uregulowaną i zapewnioną. Zabiegom tym poświęca nieustanne starania. Jeździ osobiście do Rzymu (1888 r.), wysyła siostry. Zyskuje całkowite zaufanie Zwierzchności duchownej. Toteż starania jej odnoszą skutek. Przynoszą na początek List pochwalny, a następnie radosny fakt całkowitej aprobaty Zgromadzenia.
Pragnęła jak najsumienniej odpowiedzieć wielkiemu zadaniu swemu, jako Generalnej Przełożonej, więc zamiarom Bożym względem całego Zgromadzenia. Chciała przede wszystkim widzieć egzystencję Zgromadzenia pod względem prawnym uregulowaną i zapewnioną. Zabiegom tym poświęca nieustanne starania. Jeździ osobiście do Rzymu (1888 r.), wysyła siostry. Zyskuje całkowite zaufanie Zwierzchności duchownej. Toteż starania jej odnoszą skutek. Przynoszą na początek List pochwalny, a następnie radosny fakt całkowitej aprobaty Zgromadzenia.
Ani na chwilę też nie zapomina, czym
jest dla Zgromadzenia nowicjat, wychowawstwo młodego zakonnego pokolenia, ten
niejako ewangeliczny zaczyn „siedmiorga chleba i dwóch rybek” w rękach Chrystusowych,
co się ma mnożyć celem podtrzymywania głodnych rzesz na duszy i na ciele, co ma
z roku na rok podejmować zadanie regułą określone siłami i świeżymi z rąk
spracowanych, ustałych czy omdlewających starszej generacji, tej najmłodszej
„braci”, w której Zakon ma się nieustannie odradzać i trwać. To jak ta
nieustanna produkcja zboża na włościach gospodarskich. Rolnik by ją mieć z roku
na rok w gatunku wyborowym, musi w swoim czasie dokonywać orki, obróbki,
selekcji zboża, siejby i zbioru… Przecież sam Chrystus Pan nie wysyłał w świat
apostołów prosto od sieci czy z posterunku celnego. Pierwej wziął na siebie rolę mistrza – pedagoga. Pierwej
szkolił ich przy boku swoim, nauczał, nieraz karcił, gorzkie wymówki czynił.
Szkolili też młodą brać wszyscy patriarchowie – Założyciele Zakonów.
Nie spuszczała też z oczu tej sprawy Matka Kazimiera. Na nowicjat miała
zawsze zwrócone troskliwe oczy. Pragnęła mieć kadry zakonne dobrze wyćwiczone.
Ogarniała troskliwym i umiejętnym okiem Pańskie łany, i wiedziała ile i jakich
jej robotnic potrzeba. Wiedziała, z czym trzeba wysyłać te robotnice na trudy
żniwne na Pańską niwę. Umiała poznawać dusze niejako w lot, rozeznawać kto
przychodzi i z czym przychodzi: z rzetelnym powołaniem, dobrą wolą i ofiarna, z
czystą intencją poświęcenia się służbie Bożej i bliźnim, a kto z pobudek innych – przyziemnych, czy sam nie wiedząc po co. Była
pedagogiem energicznym, wytrawnym, stanowczym, choć o złotem sercu. Kochała te
młodociane latorośle z nowicjatu miłością prawdziwie macierzyńską, nie
szczędziła dla nich żadnej troski, żadnego starania, jakby ustawicznie
wsłuchana w słowa Pana Jezusa: „Dopuśćcie dziateczkom iść do mnie… I kładąc
ręce błogosławił je (Mt 19,14)”.
A pragnąc, aby wszystkie pupilki
wychodziły z tej szkoły zakonnej z jak największym dorobkiem duchowym, jak
najlepiej przygotowane do spełnienia czynnego apostolstwa w winnicy Pańskiej, dbała o to, by ugruntowane były, niejako obwałowane
wszystkimi mocami w sobie przeciw złemu, by wszystkie te moce i środki odżywcze
miały pod dostatkiem – pokarm duchowy i powszedni, by jej najmilsze córeczki
nie znały nigdy głodu duchowego ni fizycznego, by im nie brakowało nigdy chleba
duchowego, a przede wszystkim Chleba Eucharystycznego, by wzrastały w zdrowiu
duchowym, fizycznym w myśl starorzymskiej formuły: Mens sana In corpore Sano.
Od założenia Zgromadzenia nowicjat
był przy Domu Głównym w Warszawie (Wilcza 7). Dom w centralnej dzielnicy
wielkiego miasta, gdzie wszystko jest ściśnięte w murowane bloki, powietrza i
słońca mało, nie było locum zdrowym dla młodych organizmów. Nieustannie
czuwająca nad ich zdrowiem Matka, nie spuszczała tej sprawy z oka. I gdy tylko budowa Kościoła w Kozienicach ukończona została i świątynia
poświęcona, postawiła na porządku dziennym sprawę przeniesienia nowicjatu do
Kozienic, wybudowania tu odpowiedniego domu. Urządziła naradę z Siostrami
radnymi. Stanęła decyzja pozytywna. A pod jej kierownictwem od decyzji do
realizacji był zawsze tylko jeden krok. Św. Józef widocznie patronował każdemu
takiemu nowemu przedsięwzięciu z miejsca. To też już w dniu 30 maja 1925 r. Ks. Prałat Jan Klimkiewicz, dziekan i proboszcz
miejscowy, święcił fundamenty pod nowy dwupiętrowy dom nowicjacki według planów
architekta p. Sylwina Konstantego Jakimowicza z Warszawy, byłego Naczelnika
Wydziału w Ministerstwie Robót Publicznych, i w przemówieniu życzył, aby według
słów rytuału na tym miejscu angeli lucis
inhabitent. Budowa znowu w pewnych rękach Siostry Róży – Heleny
Świątkowskiej zostająca, szła raźno tak, że we wrześniu 1927 r. była już prawie
na ukończeniu.
Ale niestety, było też już na
ukończeniu i co innego, a tak dla Zgromadzenia drogiego i cennego – życie tak
zasłużonej i ukochanej Generalnej Przełożonej – Matki Kazimiery. W dniu 26 lipca 1927 r. przyjechała, jak każdego roku z Warszawy do Kozienic,
na wakacje. A Bóg zarządził, że miały to być już wakacje jej ostatnie. Siły ją
opuszczały. Niedomagania wątroby się zwiększały. Pan odwoływał ją z tej
ziemskiej niziny na wyżyny niebieskie – z szarej i nędznej ziemi w jasne błękity nieśmiertelności. Czuła, że trzeba jej
opuścić już ten ziemski padół płaczu, prac, trudów i walk, a wejść na szlaki
wiekuistej światłości, prowadzące w prostym kierunku do Boga.
Zdwajano na jej zlecenie usiłowania,
aby co najważniejsze sprawy przed zamknięciem jej powiek były uregulowane,
budowa ukończona, nowicjat przeniesiony. Ale chora przede wszystkim starała się
o uregulowanie jak najdokładniejsze sprawy swego sumienia, choć tę księgę
starała się zawsze mieć w należytym porządku, więc codziennie zbliżała się do
źródła oczyszczającego, do tej świętej „Sadzawki Siloe”, sakramentu pokuty,
kołatała o łaskę Bożą z całym jej bogactwem nadprzyrodzonym, wypełniała serce po brzegi wiarą i
miłością Bożą, zawsze pełna oczekiwania i radości na przyjście Pana w Komunii
św. A kiedy przychodził, chyliła kornie czoło, pogrążała w głębokiej
kontemplacji kładąc dłonie na sercu, do którego Go przyjęła, snać prosząc, aby
koił w nim przewiny ludzkie słodyczą swego przebaczenia. Chwytała się niejako
skraju szat Jego, aby zdrową była na tę daleką pielgrzymkę do nieba…
Opieki jej fachowej, medycznej nie brakowało.
Przyjeżdżali lekarze z Warszawy. Czuwała swoja siostra – doktor Alfonsa
Kulejewska. A już nieodstępną była w dzień i w nocy Siostra Róża – Helena. Gdy
przychodziły dolegliwości większe, ataki wątrobiane, ona dokonywała zastrzyków.
Była dla chorej dobrym aniołem – opiekunem – piastunem ulgę niosącym. Ale choć
mile je widziała i serdeczną wdzięczność okazywała, to więcej jeszcze liczyła
na innego anioła piastuna, któremu by zawdzięczała pociechy duchowne, rosę
ożywczą dla serca, który by jej duszę naświetlał łaską Bożą i umacniał w
nadzieję nieśmiertelności szczęśliwej. Dlatego prosiła Ks. Prałata
Klimkiewicza, który był w czasie choroby jej powiernikiem sumienia, spowiadał,
codziennie Komunię św. przynosił, aby w domu św. Józefa w ambulatorium nocował, pomagał niejako podnosić oczy wzwyż i szukać Pana, w trwożliwej chwili sumienie jej cucił, z nieba dawał podniety,
pomagał do ostatniej chwili życia przeradzać się staremu człowiekowi w nowego In institia et sanctitate veritatis,
godnego Królestwa Bożego. A gdy mu wypadło w domu pozostać, to rozpytywała s. Róży o rozkład plebani, czy będzie wiedziała gdzie zastukać, gdyby w nocy prosiła o przyjście z pomocą na godzinę śmierci. Tak, że cały ten czas choroby Matki
Kazimiery dałby się przyrównać do owych dziesięciu dni, kiedy to apostołowie
zamknięci w wieczerniku w trwodze przed Żydami, trwali na modlitwie w
oczekiwaniu przyjścia Ducha Świętego.
W dniu 28 sierpnia, wieczorem o
godzinie 9-tej, chora czując się gorzej poprosiła o ostatnie Olejem św. namaszczenie. A mając na uwadze w tej poważnej chwili i
chwałę Bożą, i przyszłość Zgromadzenia i korzyść duchową Sióstr, zleciła, aby wszystkie,
tak Kozienickie jak z innych domów przybyłe na wakacje, jak też przybyłe z
racji jej choroby Starsze, do łoża swego. Ceremonii dopełnił Ks. Prałat
Klimkiewicz, po czym przemówił w następujące słowa (w przybliżeniu): „Najlepiej jest, gdy człowiek zgadza się
z zamiarami Bożymi, najszczęśliwszy, gdy pełni się nad nim wola Boża. Tyś się,
Czcigodna Matko, przez lat pięćdziesiąt powołania zakonnego.
I teraz ona się spełnia nad Tobą, bo
ta choroba z woli Bożej jest tak samo, jak i ta chwila uroczysta, którą przeżywamy z Tobą, a jaka dla każdego z nas
nastąpić musi, bo taką jest wola Boża. Aby tę wolę Bożą spełnić, Pan Jezus
umarł na krzyżu, umarła Matka Najświętsza, umarli Święci… Człowiek umierając,
nie weźmie nic ze sobą, jedynie dobre uczynki, które istotnie zaważą na jego
szali. I Ty, Droga Matko, nie pójdziesz sama do wieczności; pójdą za Tobą dobre
czyny Twoje, których najlepszymi świadkami są te Twoje Siostry – Córki, i będą
w lata przyszłe te, które do Zgromadzenia przez Ciebie założonego przyjdą i
przez ten w budowie będący nowicjat będą przechodziły, i te, które Cię już do
wieczności uprzedziły, i da Bóg w niebie będą stanowiły Twój orszak. To
wszystko Twoje dzieło, prace i starania. A teraz, Droga Matko, powiedz im, co
to za szczęście jest służyć Bogu, z Bogiem i w Bogu umierać. Niech usłyszą z
ust Twoich ostatnie testamentowe słowa, wyraz Twej ostatniej troski o
Zgromadzenie i Twojej woli”.
Na co chora odpowiedziała dłuższym
przemówieniem do Sióstr, w którym wyraziła cała swoją macierzyńską troskę o
Zgromadzenie, jak najlepsza umierająca Matka o dzieci swoje. A jak życiem całym
przyświecała im budującym przykładem, tak teraz upominała i starsze i młodsze, aby łaskę powołania zakonnego umiały cenić i zgodnie z nią
przez całe życie postępować, dążyć do jak największej doskonałości –
świątobliwości, by starsze młodszym były drogowskazami, młodsze starszych nie
krytykowały, pamiętały natomiast na ślubowane obok ubóstwa i czystości –
posłuszeństwo. Siostry klęczały kornie, łzy do oczu im się cisnęły, brały w
serce ten testament swojej Zakonodawczyni, testament woli, dobroci i cnoty.
Po święcie Matki Boskiej Narodzenia
przyjechał w odwiedziny do chorej i Zgromadzenia przyjaciel ich od dawnych lat, Ksiądz Prałat Franciszek Mirecki,
Oficjał Kurii Diecezjalnej z Częstochowy. Była niedziela, 11 września, przed
Nieszporami. Toczyła się przy łożu chorej rozmowa przyciszona, mająca za
przedmiot chwałę Bożą, dobro i przyszłość Zgromadzenia, pożytek bliźnich. W końcu chora skierowała rozmowę
na przyszłość nowicjatu, tej rozsadni Zgromadzenia, pożytek
bliźnich. Czuła, że nie doczeka już ukończenia nowego nowicjackiego domu i
całkowitego przeniesienia tej szkoły zakonnej z Warszawy do Kozienic. Prosiła
więc, aby nim zamknie oczy, dom ten został poświęcony w takim stanie, w jakim
był w tej chwili (Dekret z Rzymu pozwalający na przeniesienie nowicjatu
datowany jest 27 II 1925).
Życzeniu temu, bez odkładania stało
się zadość. Na ceremonię poświęcenia podążyli wprost od łoża chorej: Ks. Prałat
Franciszek Mirecki, Ks. Prałat Jan Klimkiewicz, Ks. Jan Zieja, wikariusz
Kozienicki i Ks. Franciszek Chlebny, prefekt szkół powszechnych w Kozienicach, i kapelan Sióstr kozienickiego domu, obecne wszystkie Siostry,
dnia tego w Kozienicach będące. A chora, nie mogąc
osobiście być świadkiem tej ceremonii, chciała przynajmniej przez okno widzieć
kapłanów i siostry, idących na dopełnienie tego aktu do nowego domu
nowicjackiego. Przeto na jej prośbę usunięto trochę parawanu, a ona uniosła
nieco z poduszek schorzałą głowę i patrzyła przez okno, jak cały pochód zdążał
do głównego wejścia domu i progi jego przekraczał. Łzy miała w oczach, modlitwę
na ustach.
Tam aktu poświęcenia dokonał Ks. Prałat
Jan Klimkiewicz. Po czym przemówił tymi słowy: „Akt poświęcenia tego domu to akt
radości i wesela, bo stoi w prostym związku do chwały Bożej i służby Bożej.
Mają bowiem w nim przemieszkiwać tylko te dusze, co się poświęcają służbie
Bożej. I mają się w niej ćwiczyć i do niej sposobić, przechodzić przez szkołę
duchowego życia, czyli nowicjat.
Ale jednocześnie jest ten akt aktem
smutnym, bo Wasza Matka Generalna – Zakonodawczyni i Ofiarodawczyni tego swego
rodzinnego miejsca, jest chora i aktowi temu nie może być obecną, jeszcze tam z
łoża swego cierpienia myślą się tu z nami łączy.
Niemniej jednak odgadnąć łatwo, z
jakimi Ona by tu uczuciami była i de
facto jest obecna myślami swoimi, jak pragnie by każda mieszkanka tych
ścian rozumiała, że Bóg i Zakon od niej wymaga gruntownego przygotowania duchowego, urobienia serca, ukształtowania
umysłu, charakteru według praw Bożych i zasad ewangelicznych. Ćwiczą się wszak
ludzie do każdego rzemiosła, do sztuki, nauki, do każdej pracy ręcznej czy
umysłowej. Ale największego bodaj przygotowania trzeba do służby Bożej. Pragnie
więc, by każda nowicjuszka, wychodząc stąd i wiążąc się ślubami z Niebieskim
Oblubieńcem, mogła mówić słowy Psalmisty Pańskiego: „Biegłam drogą mandatów
Twoich, gdyś rozszerzył Serce moje Panie (Ps. CXVIII, 32)”.
Nie będzie też wolno Wam mieszkankom
tego miejsca zapomnieć o sąsiedztwie, w jakim będziecie zostawały. Oto najbliższym Waszym Sąsiadem
będzie Pan w kościele. A już ludzie uczciwi, kulturalni, zazwyczaj z
sąsiedztwem się liczą: cicho się sprawują, sąsiadom krzywd nawet mimowolnych
unikają czynić, a tym bardziej świadomych.
Niechże ten sposób postępowania i
dla Was, młode dusze, będzie obowiązujący w stosunku do tego Waszego Najbliższego Sąsiada.
Nie wolno też Wam będzie zapominać,
jakie to są znaki prawdziwego powołania zakonnego. I na znaki te trzeba będzie
Wam uważać tak, jak ludzie uważają na gwiazdy podczas odbywania pośród nocy
podróży dalekiej; więc:
I. Coraz silniejszy pociąg do modlitwy i rzeczy Bożych, połączony z tęsknotą za życiem ukrytym i pragnieniem ściślejszego zjednoczenia z Bogiem.
II. Pogarda świata wraz z przekonaniem, jak jest czczy, próżny i nigdy niezdolny zadowolić duszy.
III. Lęk przed grzechem, w który wpaść tak łatwo i pragnienie uniknięcia niebezpieczeństw i pokus światowych.
I. Coraz silniejszy pociąg do modlitwy i rzeczy Bożych, połączony z tęsknotą za życiem ukrytym i pragnieniem ściślejszego zjednoczenia z Bogiem.
II. Pogarda świata wraz z przekonaniem, jak jest czczy, próżny i nigdy niezdolny zadowolić duszy.
III. Lęk przed grzechem, w który wpaść tak łatwo i pragnienie uniknięcia niebezpieczeństw i pokus światowych.
IV. Gorliwość
o dobro dusz. Pewne zrozumienie wartości duszy nieśmiertelnej i pragnienie przyczynienia się każdemu do zbawienia.
V. Pragnienie zadośćuczynienia za własne grzechy, jak również za grzechy innych i uniknięcia pokus, którym oprzeć się nie mamy dosyć siły.
VI. Pragnienie zachowania dziewictwa nieskalanym.
VII. Pragnienie poświęcenia siebie i opuszczenia wszystkiego dla miłości Chrystusa i cierpienia dla Niego.
VIII. Gotowość przyjęcia każdego stanowiska, choćby najbardziej podrzędnego, każdej pracy, jaką przełożeni wyznaczą i dokądkolwiek poślą.
V. Pragnienie zadośćuczynienia za własne grzechy, jak również za grzechy innych i uniknięcia pokus, którym oprzeć się nie mamy dosyć siły.
VI. Pragnienie zachowania dziewictwa nieskalanym.
VII. Pragnienie poświęcenia siebie i opuszczenia wszystkiego dla miłości Chrystusa i cierpienia dla Niego.
VIII. Gotowość przyjęcia każdego stanowiska, choćby najbardziej podrzędnego, każdej pracy, jaką przełożeni wyznaczą i dokądkolwiek poślą.
Życzę, by nad tym domem spełniały się nieustannie słowa Psalmisty Pańskiego:
„Błogosławieni, którzy mieszkają w domu Twoim, Panie – na wieki wieków będą Cię
chwalić (Ps 83, 5)”.
Chora akt ten nazwała ostatnim aktem swej radości na ziemi. Przypomniała
kantyk Symeona: „Teraz puszczasz Panie sługę twego w pokoju, gdyż oczy moje
oglądały zbawienie twoje”.
Wreszcie przyszedł dzień 17 września (sobota), dzień Blizn Świętego
Franciszka, Patriarchy Zgromadzenia. Przyjechał z Warszawy kapelan z
Przytuliska, Ks. Antoni Kwieciński. Chora przyjęła rano Komunię św. Z lic
zbruzdowanych czytać można było ból i radość. Ból fizyczny skutkiem nieustającej i z godziny na godzinę wzmagającej
się choroby, i radość i wesele w Panu, jakby już z Nim rozmawiała na ziemi
twarzą w twarz. Traciła przytomność. Otaczali ją swoi: Siostry i kapłani.
Nieodstępną była Siostra Róża – Helena Świątkowska. Modlono się. A sam widok
chorej jakby do całego otoczenia mówił:
„I będziecie mi świadkami w Jeruzalem… a uczynki wasze będą jako pochodnie
gorejące w rękach waszych”.
O godzinie 2-giej po południu odwołał Pan tę żniwną przodownicę z pola
swego. Zamknęła oczy na rękach S. Róży. I poszła po zapłatę do wieczności „niosąc
snopy swoje” – poważne, w ziarno obfite. Ostatnie jej słowa Były: „Różo,
umieram, pal świecę”. Skończyła tę doczesną pielgrzymkę w 77-m roku życia. Pewnie
tam na progu Królestwa Bożego czekał na nią orszak tych jej córek z ducha i
zakonu, które ją do wieczności uprzedziły.
A tutaj na ziemi, jak stawiała dla córek swoich zakonnych kościoły, jak
z radością w nich trzódkę swoją oglądała, prowadziła jak najlepsza matka dziatwę swoją
przed Pańskie ołtarze na modlitwę, na ucztę eucharystyczną tak one, tu w
Kozienicach, gdzie oczy zamknęła, z poszanowaniem jej zwłoki do swego kościoła św. Józefa na uroczyste nabożeństwo
wprowadziły, a następnie do Warszawy przewiozły, gdzie znowuż po uroczystym
żałobnym nabożeństwie w ich kościele na Wilczej odprawionym przez Arcybiskupa Warszawskiego,
Ks. Kardynała Aleksandra Kakowskiego, na Powązkach pochowały wśród grobów Sióstr
swoich (kondukt prowadził biskup polowy Wojsk Polskich i sufragan warszawski
Ks. Gall, w otoczeniu licznego duchowieństwa ze stolicy i wielu miast z kraju).
A modlitwy ich miały jedną treść: „Weź ją
Panie, bo Twoją była i jest”.
Życie człowieka, który odebrawszy
szczególne posłannictwo od Boga, godnie je dopełnił, warte jest przekazania
potomności, generacji młodszej, aby przykład dobry i wzór miała, ideał przed
sobą.
W tej myśli fakty te i akta na
prośbę mych córek duchownych – Sióstr Franciszkanek od Cierpiących; a sam
świadek życia i śmierci śp. Matki Kazimiery Gruszczyńskiej – zanotowałem.
Ks. Jan Klimkiewicz,
dziekan i proboszcz Kozienic, Szambelan tajny Jego Świątobliwości Piusa XI.
[1] In nomie Domini, w: Kronika kaplicy w Kozienicach 1919… 1956. [Wspomnienie Ks. Jana Klimkiewicza, proboszcza parafii św. Krzyża w Kozienicach o Matce Kazimierze Gruszczyńskiej]
[2] Urząd Namiestnika Chrystusowego piastował wówczas Ojciec Święty Pius XI (Achilles Ratti).
[3] S. Konstancja Kulejewska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz