Matka Kazimiera Gruszczyńska była „Szczególnym
Wybrańcem Pana”. Dostąpiła w swoim życiu szczególnego powołania, jakim Bóg
obdarzył ją w wielkim zaufaniu. To powołanie do cierpienia. Był to dar, który
towarzyszył jej od najmłodszych lat. Jeszcze w domu rodzinnym, doświadczona
utratą rodzeństwa, a później matki, wśród udręk duchowych odkrywała swoje
powołanie zakonne. Już w życiu zakonnym, organizując Zgromadzenie Sióstr
Franciszkanek od Cierpiących, wielokrotnie doświadczała cierpień moralnych,
spowodowanych niezrozumieniem, nieufnością sióstr, a nawet samego o. Honorata w
stosunku do swojej osoby. Jak sama wyznała, była to droga cierpienia w
samotności i opuszczeniu. Do cierpień duchowych dołączyła się jej choroba
fizyczna, która nie opuściła Matki do jej śmierci i niejednokrotnie przykuwała
ją do łóżka na wiele miesięcy.
W korespondencji kierowanej do
różnych osób pojawiała się czasami cicha skarga: „Jak ja cierpię”. Nigdy jednak
nie wyrażała ona buntu. Wybrawszy za oblubieńca Ukrzyżowanego Pana, Matka nie
pragnęła ulgi. W swoim zakonnym powołaniu chciała kroczyć Jego śladami i z Nim
pójść aż na krzyż. Była pewna, że jej życiową misją jest współcierpienie z
Chrystusem. O tym szczególnym wybraniu napisała do o. Honorata. Matka tak
rzadko ujawniała swoje wewnętrzne przeżycia, dlatego w tym miejscu warto
przytoczyć dłuższy fragment jej wyznania. Pisze: „Ojcze, ja nawet nie śmiem
wypisać tego, co w mej duszy było z chwilą, kiedy zaofiarowałam się na wszelkie
przykrości [...]. Uczułam taką błogość, jakby mnie kto rozkuł z jakich kajdan.
Czułam się bliższą Pana swego. Zdaje się, od dziś to nowa data służby, ale
służby pod krzyżem. [...] Dziś widzę wielkie skarby w tym krzyżu i dziękuję
Panu Jezusowi, że dotąd był cierpliwy i nie przeniósł go na kogo innego. Mój Ojcze,
zamiast kwestii i różnych pytań, wypowiedziałam co innego, z czego jestem
kontentna, bo pragnę, aby Ojciec to przejrzał i zapytał Pana Jezusa, czy to –
co ja piszę – jest rzeczywiście wolą Jego. Jeżeli tak, aby to łaską swą
potwierdził i umocnił jeszcze w chwili wyboru, abym odtąd była dzieckiem krzyża
i żebym już na nim skonała. [...] jestem spokojna, choć mam to przekonanie, że
krzyż mnie nie opuści”[1] i dalej: „Drogie to są chwile, gdy człowiek nic nie
widzi przed sobą tylko krzyż, i nikt go nie zrozumie tylko Bóg jeden. Od krzyża
nie uciekam, pragnę cierpieć, czuję wyraźnie, że ręką Bożą ten krzyż mi
podany”[2].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz