Listy do o. Honorata Koźmińskiego OFMCap.

2.(112).

Przede wszystkim Ojcu powiem z całą ufnością dziecka, że gdyby nie to ustawiczne wsparcie łaski Bożej, to bym na Ojca płakała, że taki dla mnie skąpy. Raz już zaczęłam, ale dałam pokój. Jest to jednym z największych pragnień, odżywiać się naukami Drogiego Ojca. Widać, że na tę chwilę i to trzeba Panu Jezusowi ofiarować, więc się zgadzam z uśmiechem, już nie ze łzami. Ale zawsze jakoś spodziewam się, że mi to Ojciec powetuje, bo wiem, ile mi potrzeba. Rekolekcje te są pełne pociechy i spokoju, nie ma silnych wrażeń z nich, ale tak jakoś z wolna, może da Bóg, że gruntowniejsze będzie. Czuję, że nie chciałabym być taką jak dotąd. W osobie swojej widzę tę sługę niewierną, której Pan skarby powierzył, a ta Go okradła i przystrajała się w nie. Choć Ojciec uwzględniał upadki moje, ale sumienie mnie surowo ścigało. Ja dawno czułam, jak Bóg żąda, abym się wystrzegała każdego próżnego słowa. Każde poruszenie struny nieprawej zaraz odczułam, a co najgorsze, że (choć) mówiłam, już miałam przestrzeżenie Ducha Świętego, ale go nie posłuchałam. A ileż razy coś się tak zaczęło, co wywołało próżną pochwałę – choć niby ganiąc sprawy swoje. Mój Ojcze, gdy rozważałam sąd Boży, grzechy całego życia tak mnie nie przeraziły, jak zaniedbanie dobrych natchnień, niedopełnienie dobrych rzeczy, które nam Bóg powierzył – a nade wszystko te niby dobre dzieła, jakie się robi, które ludzie uznają. Ale czy Bóg się od nich nie odwróci? Zdaje mi się, że to takie wszystko skalane, zabrudzone przeze mnie. Dziś, gdy patrzę na to, wszystko mnie upokarza, bo nie widzę tego ducha, z jakim sługa Boża sprawować powinna. Bo co to jest służąca? Jak wygląda, gdy rolę pani przybiera? Widzę wielką łaskę Boga – gdybym choć od dziś była inna.

Jutrzejszy dzień, to dzień wyboru, nie wiem, czy on się żywiej w mej duszy uwydatni jak dzisiejszy. Ojcze, ja nie śmiem nawet wypisać tego, co w mej duszy było, z chwilą kiedy zaofiarowałam się na wszelkie przykrości, jakie mieć mogę skutkiem pobytu poza Domem, wliczywszy w to i spojrzenia starszych, co dla mnie najboleśniejsze. Uczułam taką błogość, taką swobodę, jakby mnie kto rozkuł z jakich kajdan. Czułam się bliższą Pana swego. Zdaje się, (że) od dziś to nowa data służby, ale służby pod krzyżem. Nie widzę przed sobą, żeby to mogło być jaśniej, tylko chmurniej jeszcze. W tym całym pociągu, jaki od dawna czuję, że mnie Pan Jezus ku sobie woła, żąda ściślejszego złączenia, pracy nad uświęceniem duszy, w tym wszystkim, mój Ojcze, ja widzę krzyż. Tak jak przed laty nieomal słyszałam te słowa: „Pójdź za Mną”, tak dziś czuję ten niewidzialny pociąg Boży. Ja nie umiem nawet tego wyrazić, ale zrobię to porównanie, jak sobie kto umawia towarzysza, aby go miał przy sobie dla jakichś posług, tak ja dziś rozumiem to powołanie. Już od kilku miesięcy, to samo, gdy w rok natrafiłam na ten punkt: obojętność co do stopnia doskonałości – zawsze to robiło wrażenie jakichś bojaźni. Czułam, że Bóg żąda ofiary. Lękam się tego, choć niby krzyż kocham i jestem na wszystko gotowa. Dziś się ta walka przecięła. Jestem spokojna, choć widzę same krzyże przed sobą. Ale w medytacji o królestwie Chrystusa jest powiedziane: kto idzie za Wodzem z wiarą i bez trwogi, ten zwycięży. Ten wyraz głęboko się wyrył w mej duszy, więc dzięki Bogu ustąpiła trwoga. Już nie czuję tego dreszczu, jaki mnie przejmował. Cicho i błogo w mej duszy. Uwielbienie tylko dla najdroższego Zbawcy, że znosił dwa lata te moje targi, skargi i wypraszanie się spod tego krzyża. Dziś widzę wielkie skarby w tym krzyżu i dziękuję Panu Jezusowi, że dotąd był cierpliwy i nie przeniósł go na kogo innego. Mój Ojcze, zamiast kwestii i różnych pytań, wypowiedziałam co innego, z czego jestem kontentna, bo pragnę, żeby Ojciec to przejrzał i zapytał Pana Jezusa, czy to co ja piszę jest rzeczywiście wolą Jego. Jeżeli tak, aby to łaską swą potwierdził i umocnił jeszcze w chwili wyboru, abym odtąd była dzieckiem krzyża i żebym już na nim skonała. Może to z mej strony za śmiałe jest takie przypuszczenie i utrwalenie się w tym przekonaniu, że Bóg mnie do tego woła, ale mój Ojcze, tak to wszystko stopniowo przechodziło, coraz jaśniej, jaśniej rozumiałam to, mimo tego nie miałam odwagi się zgodzić, choć na to trzeba być szaleńcem, ale natura się zżymała. Dziś już wszystko przeszło, jestem spokojna, choć mam to przekonanie, że krzyż mnie nie opuści. Niech Ojciec Drogi to przed Bogiem rozważy i mnie odpowie. Na dziś już dosyć, bo późno. Ziemię u stóp Ojca całuję, błagam o modlitwę.

2. (113).

(--) Może żadne z dzieci Ojca nie jest tak spragnione i zgłodniałe jak ja. Widzę i w tym dopuszczenie Boże, chętnie bym się zrzekła wszelkiej ulgi, pragnę cierpieć, ale gdy to jest połączone z niepokojem duszy, to mi już trudno dać sobie radę. Jeżeli, mój Ojcze, to wywnętrznienie się dziecinne przed Ojcem ma być z ujmą zasługi cierpienia, nie w duchu Bożym, to gotowam wszystko w sobie stłumić. I cierpienie samo w sobie ma pewną dozę osłody, drogie są nieraz chwile, gdy człowiek nic nie widzi przed sobą, tylko krzyż, i nikt go nie zrozumie, tylko Bóg jeden. Od krzyża nie uciekam, pragnę cierpieć, czuję wyraźnie, że ręką Bożą ten krzyż mi podany, i gdybym wiedziała, że jest jaki środek usunięcia się, za nic nie przyjęłabym tego. Wolałabym śmierć samą. Czuję tylko potrzebę wyprostowania wielu zawikłań sumienia w tym względzie. Jednakże, jeżeli ja pod tym pozorem mam szukać tylko pociechy, to i z Ojcem gotowam zrzec się rozmowy, choć każdej chwili pragnęłabym korzystać, ale nie chcę nic, tylko to, co Bóg da. Gdy nieraz widzę, jak drudzy obfitują w rady Ojca, ja tylko z daleka głód czuję, przykro mi, ale i w tym widzę wolę Bożą. Bo nieraz już jestem przy Ojcu i z tego wszystkiego ust otworzyć nie jestem zdolna. Może to szatan tak się sprzeciwia. O, żeby to Ojciec najdroższy jedyny wziął się kiedy do mnie i dobrze rozstrzygnął  na wszystkie strony, to i ja bym była spokojniejsza. Może i na mnie przyjdzie ta szczęśliwa chwila, a teraz na wszystko nie mam innej rady, tylko składać u stóp Pana Jezusa, powtarzając: „Panie, czyń co chcesz ze mną”.

2. (114).

Ze smutkiem słyszę o cierpieniach i chorobie Ojca, pewno wobec tego i pisać  Mu trudno, ale mimo to duchem zbliżam się do Jego łoża i sercem szczerze wdzięcznym najpokorniej przepraszam za wszystko, co przykrego mogła Ojcu (uczynić), czym mogłam zasmucić Jego ojcowskie, a gorliwe o chwałę Bożą serce. Najserdeczniej przepraszam i najpokorniej proszę, aby Ojciec za biedną Kazimierę zawszę orędował przed Panem Jezusem, aby jej był miłosierny, a druga również gorąca, serdeczna i pokorna prośba, aby najdroższy Ojciec, jeżeli może, skreślił dla nas te parę słów: „że błogosławi Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek od Cierpiących”. To jest nasz tytuł przez Kościół nadany. Byłoby to dla nas wielką, wielką łaską, o którą ośmieliłam się prosić, ufając dobroci Ojca. Stopy Jego wraz z całą gromadką całuję. Błogosław nam.