„Niemożliwe to wszystko do opisania — lata, lata trwało to prześladowanie. Jednakże nie rujnowało ducha, przeciwnie, hartowało, zostawiając najmilsze wspomnienia, za co niech będzie Bóg uwielbiony" napisała K. Gruszczyńska w Historii Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Cierpiących. Powyższa wypowiedź staje się zrozumiała, jeśli przypomnimy surowe represje stosowane przez władze carskie wobec Kościoła katolickiego w Królestwie Polskim w drugiej połowie XIX w. Wiadomo, że po upadku powstania styczniowego obowiązywał w Królestwie Polskim stan wojenny (wprowadzony 24 I 1864 r.). W latach 1866-1876 carat wydał szereg aktów prawnych obostrzających jeszcze bardziej surowe przepisy policyjne wprowadzone w latach 1861-1864. W ramach represji popowstaniowych nadzór policyjny dotyczył wszystkich dziedzin życia kościelnego. Od września 1863 r. księża katoliccy, którzy opuszczali swoją parafię bez zezwolenia władzy wojskowej, mieli być aresztowani - zgodnie z zarządzeniem naczelnika sztabu wojsk. Na mocy rozporządzenia namiestnika Fiodora Fiodorowicza hr. Berga (z 3 XII 1873 r.) wszyscy proboszczowie byli zobowiązani powiadamiać naczelników powiatów o każdym pobycie księdza z obcej parafii, również w ramach sąsiedzkiej pomocy duszpasterskiej. W 1887 r. warszawski generał gubernator Josif Władimirowicz Hurko polecił powiadamiać władzę gubernialną o każdym wyjeździe alumna z seminarium duchownego, również w przypadku wakacyjnego wypoczynku (z podaniem adresu miejsca pobytu podczas wakacji).
Od 1867 r. obowiązywały w Królestwie Polskim dotkliwe przepisy o dozorze policyjnym osób podejrzanych o „nieprawomyślność", których działalność uznana została za szkodliwą dla „społecznego spokoju". Policja miała prawo śledzenia ich zachowania, miejsca pobytu, nawet w nocy mogła sprawdzać czy osoby takie znajdują się we własnym mieszkaniu. O każdej porze wolno było przeprowadzać w ich domu rewizję. W domach tych osób zabronione było urządzanie jakichkolwiek zebrań bez zezwolenia władz policyjnych. Władze miały prawo poddać ścisłej kontroli korespondencję osób znajdujących się pod nadzorem policyjnym. Wszystkie listy i depesze przychodzące do wyżej wymienionych podlegały kontroli: w miastach guber-nialnych miejscowemu naczelnikowi żandarmerii, zaś w powiatowych — powiatowemu naczelnikowi policji. Przedstawionym powyżej przepisom policyjnym towarzyszyły liczne śledztwa i rewizje przeprowadzane w instytucjach kościelnych. Szczególnie surowemu nadzorowi poddane zostały klasztory, które rząd carski skazał po powstaniu styczniowym na całkowite wymarcie. Według świadectwa ojca Honorata Koźmińskiego, w klasztorze zakroczymskim w ciągu kilku lat odbyło się 18 rewizji i śledztw. Funkcjonariusze policji kontrolowali papiery w każdej celi klasztornej, szukając powodu do zamknięcia klasztoru kapucynów.
Gdy w 1875 r. Kazimiera Gruszczyńska przyjechała po raz pierwszy do Zakroczymia w celu nawiązania kontaktów z ojcem Honoratem, uderzył ją przede wszystkim klimat policyjnego nadzoru, panujący wokół kapucyńskiego klasztoru. W tym czasie sama doświadczyła surowej kontroli policyjnej. Uprzedzona o spodziewanej rewizji w budynku Józefy Chudzyńskiej, gdzie mieszkała, zmuszona była schronić się przed żandarmami w przygodnym domu zamieszkałym przez nieznane jej dwie starsze kobiety. Zniszczyła wówczas wszystkie swoje notatki zawierające opis przeżyć z rekolekcji prowadzonych pod kierunkiem ojca Honorata. „Żandarmi są spodziewani, mają robić rewizję (...) najpierw drę moje notatki rekolekcyjne i idąc rozpraszam je po drodze" - zanotowała. Przeżycia te głęboko zapadły jej w pamięć, skoro po upływie lat potrafiła je odtworzyć z najdrobniejszymi szczegółami. Ich opis zamknęła następującym stwierdzeniem: „Żandarmeria roztaczała straż (...) bali się powstania zakonu, który w ich mniemaniu był już pogrzebany".
Stała inwigilacja carska sprawiła, że lata pobytu matki Kazimiery w domu Zgromadzenia przy ulicy Wilczej w Warszawie nie były wolne od śledztw i rewizji. Wiadomo, że siostry franciszkanki formalnie były pracownicami „Przytuliska". Równocześnie spełniały wszystkie obowiązki i praktyki religijne związane z życiem zakonnym. Wymagało to niezwykłej ostrożności i ciągłej czujności: „ani dnia ani nocy spokoju, trzeba było dać baczenie, czy na noc nie zostaje jaka kartka lub jaki list, którego stempel pocztowy mógłby wykazać stosunki" - pisze Matka. Dodatkowe trudności związane były z prowadzeniem ksiąg rachunkowych. Nie ulega bowiem wątpliwości, że zorganizowane życie wspólnoty zakonnej pociągało za sobą odrębne wydatki, które nie były przewidziane w zakładowym budżecie zatwierdzanym przez Radę Miejską Dobroczyności Publicznej. Książki rachunkowe musiały być prowadzone w taki sposób, by w niczym nie wskazywały na funkcjonowanie wspólnoty zakonnej w ramach dobroczynnego zakładu.
Największe problemy związane były z prowadzeniem nowicjatu. Wymagało to posiadania na terenie zakładu dobroczynnego Konstytucji zakonnych, książek, modlitewników, całego szeregu tekstów, które stanowiły podstawę formacji nowicjuszek. W warunkach ponawianych ciągle rewizji uzyskanie odpowiedniej formacji zakonnej było zadaniem wyjątkowo trudnym. Matka Kazimiera pisze, że siostry bały się przechowywać książki w swoich mieszkaniach ze względu na nieoczekiwaną rewizję: „pruły więc książki na kartki, bo w danej chwili łatwiej zniszczyć". Podczas przeprowadzanych rewizji funkcjonariusze carscy byli szczególnie uwrażliwieni na książki religijne wydawane w zaborze austriackim. One właśnie musiały być najbardziej ukrywane. Według świadectwa Matki, skromna biblioteczka franciszkanek niejednokrotnie „po różnych kątach i znajomych była rozniesiona". „Ileż to się książek namarnowało!" - pisze z nietajonym żalem. Zakonnice zacierały wszelkie ślady, które mogłyby wskazywać na utrzymywanie kontaktów z Honoratem Koźmińskim. Niszczyły obrazki z jego podpisami. Zdarzało się, że ze łzami w oczach paliły listy i pamiątkowe obrazki otrzymane od ojca Honorata. Nie była to przesadna ostrożność, bowiem funkcjonariusze carscy podczas przeprowadzanych rewizji - jak pisze matka Kazimiera - „rozbierali osoby, szukając szkaplerzy tercjarskich". Na podstawie przytoczonych wypowiedzi widzimy, że w latach narodowej niewoli życie wspólnoty zakonnej nie należało do łatwych. „Mijał rok za rokiem tego ucisku, już poniekąd zżyliśmy się z tą ciężką niewolą" - czytamy w zapiskach Przełożonej.
Po ogłoszeniu w 1905 r. edyktu tolerancyjnego system represji stosowanych wobec Kościoła i zgromadzeń zakonnych został złagodzony. Okres względnej tolerancji nie trwał jednak długo - zaledwie kilka lat. W 1910 r. została ogłoszona drukiem broszura Stanisławy Bojarskiej (pseudonim „Porajówna") pt. Zakony honorackie w Polsce, którą przetłumaczono następnie na język rosyjski. Oprócz tego rozesłano do wszystkich biskupów Królestwa Polskiego i cesarstwa list arcybiskupa Teofila Popielą donoszący Ojcu Świętemu o istnieniu i działalności w zaborze rosyjskim zakonów ukrytych. Dokument ten, który dostał się w ręce władz carskich, potwierdził informacje zawarte w broszurze Stanisławy Bojarskiej. Władze śledcze przystąpiły do zbadania sprawy. Śledztwo zogniskowało się wokół osoby ojca Honorata. Do Nowego Miasta udała się specjalna komisja państwowa w w celu przeprowadzenia dochodzenia. Honorat Koźmiński pozostawił szczegółowy opis przesłuchań, jakim wówczas był poddany. „I wszyscy byli pewni, że to się bardzo źle skończy i mnie wywiozą (...) ja sam już się przygotowałem, zaopatrując się w brewiarz na drogę" -wyznał w liście napisanym do Kazimiery Gruszczyńskiej na początku 1916 r. Śledztwa i przesłuchania, prowadzone przez władze carskie, stanowiły poważne zagrożenie zarówno dla osoby ojca Honorata, jak i dla ruchu zakonnego, którego był inicjatorem. Wydawało się, że rozpocznie się niebawem okres surowych represji carskich przeciw honorackim wspólnotom zakonnym.
Nie jest łatwo stwierdzić, co zadecydowało o ostatecznym stanowisku władz carskich wobec ukrytych zgromadzeń. Wiadomo, że sprawa ta była analizowana przez najwyższe władze w Petersburgu, a także przez gubernatorów Królestwa Polskiego. W czasie śledztw zgromadzono stosy dokumentów, przeprowadzono liczne rewizje policyjne. Ostatecznie Petersburg przekazał całą sprawę sądom miejscowym, co wskazywało, że carat zmierzał do umorzenia śledztwa. Sądy poprzestawały na wyznaczaniu drobnych kar pieniężnych, albo uniewinniały oskarżonych. W efekcie zgromadzenia bezhabitowe zostały ostatecznie ocalone. Ojciec Honorat we wspomnianym wyżej liście pisał do matki Kazimiery: „czy to nie jest rzecz cudowna, żeby rząd rosyjski (...) po pięćdziesięciu latach śledzenia, w końcu prawie że potwierdził zgromadzenia ukryte i zostawił je w spokoju".
W śledztwach przeciwko zgromadzeniom honorackim zaangażowani byli niektórzy duchowni mariawiccy. Michaił W. Rodzianko, który przesłuchiwał ojca Honorata, dysponował zeznaniami świeżo konsekrowanych biskupów mariawickich: Jana Kowalskiego i Romana Próchniewskiego oraz Marii Franciszki Kozłowskiej (związanej najpierw z ruchem honorackim, a później inspiratorki mariawityzmu). Matka Kazimiera Gruszczyńska pisze o księżach mariawickich: „pierwotnie jako gorliwi byli wtajemniczeni w nasze życie, znali nas" i następnie, po zerwaniu z Kościołem katolickim - „użyli tego na zdradę". Wiadomo, że jeden z księży mariawitów, wezwany przez władze rządowe, złożył zeznanie o istnieniu ukrytego Zgromadzenia w Warszawie przy ulicy Wilczej, wymieniając imiennie osobę Kazimiery Gruszczyńskiej. Dokument zawierający to zeznanie znajdował się w biurze gubernatora warszawskiego i dzięki zbiegowi okoliczności dostał się później do Konsystorza Warszawskiego. Na szczęście matka Kazimiera została uprzedzona o rewizjach, jakie miały być przeprowadzone w „Przytulisku". Ich szczegółowy opis zamieściła później w opracowanej przez siebie Historii Zgromadzenia.
Władze policyjne nie ograniczały się wówczas do rewizji w domu macierzystym. Równocześnie przeprowadziły szczegółową kontrolę w dwóch innych zakładach, w których pracowały franciszkanki, tj. w przytułku dla nieuleczalnie chorych zwanym „Królikarnią" oraz w zakładzie wychowawczym dla chłopców przy ulicy Litewskiej. Celem tych rewizji było wykrycie istnienia wspólnoty zakonnej. Stąd też funkcjonariusze policji zainteresowani byli w sposób szczególny wszelkimi przedmiotami związanymi z kultem religijnym, które mogłyby wskazywać na funkcjonowanie ukrytego Zgromadzenia. Rewizjom towarzyszyły drobiazgowe śledztwa. Pracownice warszawskich zakładów dobroczynnych wypytywane były o osobę Kazimiery Gruszczyńskiej: „szukali, śledzili, dopytywali o mnie" — napisała później Matka. Władze policyjne dysponowały dokładnymi informacjami o działalności franciszkanek, skoro prowadziły również kontrolę w Wilnie, gdzie od 1884 r. powierzono siostrom opiekę nad chorymi w lecznicy ocznej przy ulicy Tyzenhauzowskiej. Podczas prowadzonej tam kontroli fukcjonariusze policji wykazywali zainteresowanie osobą Kazimiery Gruszczyńskiej.
Matka Kazimiera przeżyła głęboko rewizję przeprowadzoną w 1910 r. w domu macierzystym przy ul. Wilczej w Warszawie. Przebiegała ona w okolicznościach nader specyficznych. W przeddzień rewizji, późnym wieczorem, przyjechały do „Przytuliska" z Kozienic - gdzie znajdował się czasowo nowicjat - wszystkie nowicjuszki wraz z mistrzynią nowicjatu. Ledwie zdołały rozpakować swoje bagaże i rozłożyć przywiezione ze sobą książki, dokumenty, ustawy zakonne, gdy pojawili się funkcjonariusze policji, oświadczając, że pragną skontrolować wszystkie pomieszczenia domu. Nie trudno sobie wyobrazić, co przeżywała Przełożona, towarzysząc komisji policyjnej przechodzącej z sali do sali i czujnym okiem kontrolującej każde pomieszczenie. „Pamiętny dzień w naszem zgromadzeniu" - zanotowała później. W tym to czasie w budynku przy ulicy Wilczej prowadzone były prace związane z generalną jego przebudową. Okoliczność ta uchroniła Zgromadzenie od dekonspiracji. Funkcjonariusze policji, zainteresowani robotami budowlanymi kamieniarzy i monterów, nie zwrócili uwagi na schody prowadzące do pomieszczenia nowicju-szek. „Jak się tu wszędzie ujawnia ręka Boża, kierująca tem życiem ukrytym, z woli Bożej powstałem (...) czyż to nie cudowna opieka Boża?" - napisała później przełożona generalna sióstr franciszkanek.
Kazimiera Gruszczyńska dążyła usilnie do tego, żeby siostry pielęgniarki uzyskały status stowarzyszenia uznanego formalnie przez władze państwowe. Stało się to możliwe dopiero po 1905 r., kiedy w Królestwie Polskim nastąpił okres względnej tolerancji. Z jej inicjatywy w 1907 r. zostało zarejestrowane Towarzystwo Opieki nad Pielęgniarkami pod wezwaniem św. Józefa z siedzibą przy ul. Wilczej w Warszawie. W 1909 r. przekształcono je w Towarzystwo Pielęgnowania Chorych pod wezwaniem św. Józefa. W 1919 r. Towarzystwo to zostało zatwierdzone przez władze polskie. Ustawa Towarzystwa Pielęgnowania Chorych pozwalała na zakładanie własnych ambulatoriów, szpitali, uprawniała również do prowadzenia szkoły pielęgniarskiej. Upoważniała ponadto władze Towarzystwa do urządzania kursów, wykładów i pogadanek mających na celu przygotowanie pielęgniarek do pracy wśród chorych oraz zaznajomienie ich z nowymi metodami pielęgniarstwa. W 1920 r. połączono dobroczynny zakład „Przytulisko" z Towarzystwem Pielęgnowania Chorych, które odtąd nosiło nazwę: Towarzystwo Pielęgnowania Chorych św. Józefa — Przytulisko. Członkami tego Towarzystwa były wyłącznie Siostry Franciszkanki od Cierpiących, co było równoznaczne z prawnym usankcjonowaniem życia zakonnego, bez ujawniania go wobec władz państwowych.
W Polsce odrodzonej matka Kazimiera podjęła starania o to, żeby Towarzystwo uzyskało prawo własności do budynku przy ulicy Wilczej, w którym miało swą siedzibę. Wydatną pomoc wyświadczyli w tym względzie Matce warszawscy prawnicy - mecenasi Hertz i Strzałkowski, dzięki którym dom przy ulicy Wilczej został zapisany w hipotece na własność Towarzystwa Pielęgnowania Chorych św. Józefa - Przytulisko. „Dom główny zgromadzenia mieści się od tej daty pod własnym dachem" - napisała Kazimiera Gruszczyńska w Historii Zgromadzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz