Zgromadzenie sióstr franciszkanek borykało się od samego początku z bardzo poważnymi problemami finansowymi. Założycielka, opisując życie sióstr w warszawskim „Przytulisku" w pierwszych latach istnienia Zgromadzenia, oświadcza: „Można powiedzieć, że pod każdym względem byiy trudne warunki. Siostry ciężko pracowały, marnie odżywiane, ale ożywiony był duch, zapał, gorliwość - oby zawsze był taki". Zachowała się bogata dokumentacja archiwalna, która ukazuje ciągłe zmagania generalnej przełożonej z trudnościami materialnymi. „Przytulisko" nie miało bowiem zapewnionych stałych źródeł utrzymania. „Główny zasiłek stanowiły drobne ofiaiy, kwesta w naturze, zbieranie do puszek, z którymi chodziły upoważnione kwestarki po mieście i domach prywatnych, różne przedstawienia, koncerty, bale - wówczas przeważnie organizowane przez główną opiekunkę zakładu panią Robaczewską przy pomocy członków komitetu i opiekunek" - pisze matka Kazimiera. Dodatkowym źródłem dochodów zakładu „Przytulisko" w pierwszych latach jego istnienia było wynagrodzenie, jakie otrzymywały siostry za pracę w szpitalach oraz za opiekę nad chorymi w domach prywatnych.
Wymienione powyżej źródła dochodów były nader skromne. Z trudem wystarczały na zaspokojenie najbardziej podstawowych potrzeb życiowych. Siostry żyły w ciągłym niedostatku. „Fundusze były bardzo ograniczone (...) wszędzie była pustka" - wyznaje Przełożona. W podobny sposób opisuje sytuację materialną „Przytuliska" Helena Władzińska, która wstąpiła do Zgromadzenia w końcu lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia. „Zakład (...) był w bardzo trudnych warunkach utrzymania się (...) były chwile, że już miał być zupełnie zamknięty" - czytamy we ..Wspomnieniach" siostry Władzińskiej. „I w dalszym ciągu posiłek był bardzo marny - pisze matka Kazimiera - prawie trudno temu uwierzyć, mogę jednak napisać, bo sama byłam świadkiem, a gdy to piszę, są jeszcze siostry, które korzystały z tej kuchni. Na śniadanie rozgotowano garnek chlebowych skórek zbieranych przeważnie po domach i restauracjach (...) czasem i trzy razy dziennie była kasza, czasem była i kawa, ale ta już do wyjątków się zaliczała".
Aby lepiej poznać codzienne życie sióstr franciszkanek trzeba przypomnieć standard mieszkaniowy ówczesnej Warszawy. U schyłku ubiegłego wieku rozbudowa stolicy dokonywała się żywiołowo zgodnie ze swobodnie działającym prawem kapitalistycznej renty gruntowej, a standardy mieszkaniowe były wyrazem zajmowanej pozycji społecznej. Na początku lat osiemdziesiątych dzięki energii prezydenta Warszawy Sokratesa Starynkiewicza przystąpiono do budowy miejskich instalacji wodociągowo-kanalizacyjnych. W 1890 r. zaledwie 34% nieruchomości warszawskich posiadało wodociągi, a tylko 6% było skanalizowanych. Sieć kanalizacyjna upowszechniła się w stolicy dopiero na początku obecnego stulecia. Do czasu wprowadzenia urządzeń kanalizacyjnych, w domu przy ulicy Wilczej siostry musiały nosić wodę z dziedzińca do kuchni w drewnianych konewkach, zaś do prania z ulicy. Zużytą wodę wynoszono na ulicę i wylewano do rynsztoka: „nie było innego sposobu tylko albo dźwigać po schodach albo oknem do rynsztoka, co było jeszcze trudniejsze; patrząc, miało się wrażenie, że te biedne siostry ręce sobie powyrywają" — pisała z ubolewaniem Przełożona. Należy zaznaczyć, że Kazimiera Grusz czy ńska będąc przełożoną generalną Zgromadzenia dzieliła życie codzienne ze wszystkim; siostrami i wykonywała wraz z innymi proste prace fizyczne. Magdalena Łazowska pisze o Matce, że pomimo słabego zdrowia, „nie chcąc się wyróżniać od innych współmieszkanek zakładu, spełniała proste posługi domowe, na przykład noszenie wody z podwórza i inne prace gospodarcze". Ta sama siostra nadmienia, że matka Kazimiera „nad tem ubóstwem bolała, nie chciała się wyróżniać, jedząc ze wspólnego stołu".
Szczególnie dokuczliwa była ciasnota pomieszczeń w domu, w którym mieścił się zakład dobroczynny „Przytulisko", a zarazem mieszkania dla sióstr. Był to niewielki, jednopiętrowy budynek z bramą wejściową od ulicy i podwórkiem stanowiącym własność zakładu. Kazimiera Gruszczyńska pisze, że siostry powracające z męczących dyżurów przy chorych „nie miały kąta, aby się spokojnie przespać, bo na to nie było odpowiedniej izdebki tylko wspólne przejściowe sale; ledwo jedna zasnęła, druga ją rozbudziła". Zdaniem Matki „było to wołające miłosierdzia". Wobec istniejącej ciasnoty mieszkaniowej, u generalnej przełożonej dojrzewał projekt rozbudowy domu. Trudnością zasadniczy był brak funduszów na tak kosztowną inwestycję. Kazimiera Gruszczyriska postanowiła zaciągnąć pożyczkę w banku. Siostry przeciwne były temu projektowi, uważały bowiem, że spłacenie długu będzie w przyszłości niemożliwe. Przełożona, nie bacząc na protesty, wzięła na siebie sprawę zaciągnięcia pożyczki oraz jej późniejszej spłaty, jak również prowadzenia rachunków budowlanych. W 1910 r. podjęła decyzję nadbudowy dwóch pięter, zaciągając pożyczkę (w wysokości 42 tyś. rubli), najpierw w Banku Handlowym, a następnie w Towarzystwie Kredytowym miasta Warszawy. Prace budowlane trwały półtora roku. Mimo piętrzących się trudności został wzniesiony przy ulicy Wilczej przestronny, nowoczesny dom zakonny. Znacznie większe trudności finansowe musiała pokonać Przełożona w związku z zamierzoną budową „Sanatorium" przy ulicy Hożej.
Wiadomo, że decyzji tej towarzyszył projekt założenia w Warszawie szkoły pielęgniarskiej. Kupno domu na rogu ulicy Hożej i Leopoldyny było możliwe dzięki funduszom zdobytym przez siostry pracą w szpitalach i innych zakładach. Problemy finansowe zarysowały się w całej ostrości w momencie, gdy Kazimiera Gruszczyńska przystąpiła do jego generalnego remontu i do zasadniczej rozbudowy. Burzliwe posiedzenia Zarządu „Przytuliska" nie przyniosły żadnych konstruktywnych w tym względzie decyzji. W momencie podejmowania kosztownych prac budowlanych matka Kazimiera miała do dyspozycji zaledwie 3 tyś. rubli, tymczasem koszty związane z budową szacowano na około 82 tyś. rubli. Starania o zaciągnięcie pożyczki nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Wówczas Przełożona zwróciła się do zamożnych, arystokratycznych rodzin znanych z działalności filantropijnej z prośbą o udzielenia pomocy materialnej. W archiwum Sióstr Franciszkanek od Cierpiących zachowały się bruliony listów pisanych przez matkę Kazimierę w czasie trwania prac budowlanych domu przy ulicy Hożej. Zawierają one prośby o materialną pomoc, bądź podziękowania za udzielenie takiej pomocy. Wśród adresatów listów znajduje się: księżna Lubecka, hrabiowie Kossakowscy, Czosnowscy, Jezierscy, Kronenbergowie, Przeździeccy, Platerowie, Grocholscy. Jest zrozumiałe, że prowadzenie tej obszernej korespondencji było dla Przełożonej zadaniem kłopotliwym i uciążliwym: „Żebyś wiedziała, jak jestem umęczona tymi listami: przecie chyba do czterdziestu wypadnie napisać, ale trzeba" — skarżyła się najbliższej współpracownicy siostrze Magdalenie Łazowskiej. Nie wiemy czy wszyscy przedstawiciele rodów arystokratycznych ustosunkowali się pozytywnie do prośby Kazimiery Grusz-czyńskiej o udzielenie materialnej pomocy. Wiadomo, że niektóre z tych osób świadczyły pomoc bardzo pokaźną, np. Zofia hr. Kossakowska, której mąż był wieloletnim prezesem „Przytuliska", ofiarowała na rzecz zakładu 5 tyś. rubli. W październiku 1908 r. matka Kazimiera składała podziękowanie hrabiemu Jezierskiemu za „hojna ofiarę", a hrabiemu Przeździeckiemu za „hojność serca". Podobne podziękowanie skierowała w czerwcu 1909 r. do Władysława hr. Grocholskiego, zaznaczając, za ofiara, którą otrzymała przez pocztę jest jej szczególnie miła, ponieważ została uzyskana od osób „zupełnie nieznanych". Przytoczone powyżej listy stanowią zaledwie cześć korespondencji, jaką matka Gruszczyńska prowadziła w celu uzyskania pomocy finansowej koniecznej dla kontynuowania prac budowlanych. Świadczą one o istnieniu żywego zainteresowania jej pracami w kręgach arystokratycznych. Dzięki temu mogła ona doprowadzić do końca kosztowne inwestycje budowlane.
Tymczasem wyrosły nowe potrzeby finansowe. Pojawiła się mianowicie możliwość zakupienia posesji przylegającej do będącego w trakcie budowy „Sanatorium". Tym razem pospieszył z pomocą finansową ksiądz kanonik Stanisław Jackowski i ofiarował Matce 10 tyś. rubli w formie bezterminowej pożyczki, co umożliwiło zakup posesji. Prace związane z wykończeniem warszawskiego „Sanatorium" wymagały ciągle nowych funduszów. W tym momencie możliwe już było zaciągnięcie pożyczki na hipotekę nowo wzniesionego budynku. Przełożona zapożyczała się w Towarzystwie Kredytowym miasta Warszawy na sumę 40,5 tyś. rubli. Pozwoliło jej to spłacić przedsiębiorców budowlanych oraz dokończyć instalacje wodociągowo-kanalizacyjne.
Wkrótce po ukończeniu „Sanatorium" i rozbudowy domu macierzystego matka Kazimiera przystąpiła do budowy obszernej kaplicy zakonnej. Te ostatnie prace budowlane prowadzone były w latach 1913-1915. Kaplicę przy ulicy Wilczej, która stała się zarazem miejscem kultu dla mieszkańców Warszawy, wzniesiono na koszt Zgromadzenia. Przypomijmy, że przełożona generalna rozpoczęła równocześnie (w 1913 r.) budowę nowego domu zakonnego w rodzinnych Kozienicach. Budowała go w latach trwania pierwszej wojny światowej. Po zakończeniu działań wojennych przystąpiła do wznoszenia w Kozienicach zabudowań gospodarczych na terenie posesji, którą odziedziczyła po swoim ojcu. Nasilenie tych prac budowlanych przypadło na 1921 r. „W tym roku roboty gospodarcze (...) posunięte - pisze Matka — pobudowano zabudowania gospodarcze, jak: stodoła, wozownia, stajnia, obora, wszystko solidnie zbudowane, pokryte dachówką, ogJód oparkaniony; obecnie zakładają fundamenty pod resztę budynków, jak: pralnia, magiel, mieszkanie dla stróża, a dążeniem moim jest, aby można ulepszać działanie kanalizacji za pomocą kieratu konnego (...)". Przełożona generalna była niezmordowana w prowadzeniu prac budowlanych. Na podstawie zachowanej dokumentacji źródłowej nie zawsze można ustalić, skąd czerpała fundusze dla nowych inwestycji. Od 1922 do 1924 r. prowadziła budowę kaplicy zakonnej w Kozienicach. W maju 1925 r, na odziedziczonej przez Matkę posesji w Kozienicach poświęcono kamień węgielny pod dwupiętrowy gmach przeznaczony na siedzibę nowicjatu. Jak już wiadomo, poświecenie tego budynku miało miejsce na kilka dni przed jej śmiercią (11 IX 1927 r.). Ze względu na rozmach prowadzonych ustawicznie przez Kazimierę Gruszczyńska prac budowlanych stają się zrozumiałe jej stałe kłopoty finansowe. Najtrudniejsze były pod tym względem lata, które nastąpiły bezpośrednio po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Polska rozpoczynała swój niepodle-gty byt jako kraj zdewastowany na skutek działań wojennych i polityki ekonomicznej okupantów. Wzrastająca w tym czasie inflacja marki polskiej uzyskała rozmiary wręcz katastrofalne (w 1918 r. l dol. = 8 marek polskich, a w roku 1924 l dol. = 6 milionów marek). W latach inflacyjnej zwyżki cen towarów matka Kazimiera prowadziła poważne prace budowlane w Kozienicach - wznosiła zabudowania gospodarcze, budowała kaplicę zakonną.
O rozmiarach problemów finansowych, wobec których stanęła Przełożona Zgromadzenia po pierwszej wojnie światowej, informuje jej korespondencja pochodząca z tego okresu. „Ruch w robocie ogromny, boć koniecznie musi być dach na zimę (...) cieśla, murarz, dekarz, blacharz, w dodatku stolarz, każdy z nich z pomocnikami - tygodniowo najmniej dwa miliony (...) ciężkie to wszystko" - pisała Kazimiera Gruszczyńska do siostry Magdaleny Łazowskiej o przebiegu prac prowadzonych w Kozienicach. W innym liście adresowanym do tej samej siostry Matka pisze: „nie lubię, jak to wiadomo, poruszać kwestii pieniężnej, ale już jesteśmy bez grosza (...) nie wiadomo skąd brać, tu są szalone wydatki, drożyzna, ludzi chmara, a niespodzianki w budowie; co kosztowało grosz, dziś trzydzieści, a może i więcej". Potęgujące się trudności finansowe skłoniły Przełożoną do wystąpienia z prośbą o zaciągniecie pożyczki. Mogła uzyskać pożyczkę na sumę 26 milionów marek polskich. Była to kwota niewielka w porównaniu z istniejącymi potrzebami finansowymi. „Co to znaczy? Wsiąknie, jak i to, co już włożone, trzeba jednak coś zdecydować" — pisała do Magdaleny Łazowskiej. Przełożona franciszkanek, nie chcąc przerwać rozpoczętych w Kozienicach prac budowlanych, zdecydowała sprzedawać niektóre drogocenne przedmioty znajdujące się w jej posiadaniu. W jednym z listów przekazuje siostrze Łazowskiej polecenia dotyczące sprzedaży bransolety, zegarka, serwisu stołowego. Z listu wynika, że wśród drogocennych przedmiotów przeznaczonych na sprzedaż znajdowła się łyżka, widelec, nóż. Wskazuje to na szczególnie trudną sytuację finansową Zgromadzenia. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży tych przedmiotów Matka pragnęła przeznaczyć na zakup cegły, ponieważ „(...) szalenie drożeje".
Jest zrozumiałe, że wobec ciągłych braków finansowych Zgromadzenie miało poważne trudności związane z prowadzeniem zakładów dobroczynnych. W latach po zakończeniu pierwszej wojny światowej stały się one szczególnie dotkliwe. Z wyjątkowymi trudnościami materialnymi borykały się w tym czasie franciszkanki prowadzące przytułek dla opuszczonych dzieci przy szpitalu w Kozienicach. Na żywność, odzienie i pościel dla dzieci siostry kwestowały. Gałęzie na opał zbierały w lesie. Częściową pomoc w produktach żywnościowych i ubraniu otrzymywały od amerykańskiego Czerwonego Krzyża. Przełożona domu w Kozienicach, siostra Róża Swiątkowska ponawiała apele do przełożonej generalnej o pomoc finansową: „żeby choć słówko siostrzane - pieniędzy i pieniędzy, a dziś nie mam (...)" - skarżyła się matka Kazimiera. „Ta biedna Róża, aż jej łzy stanęły na tyle wypłat, a ja przywiozłam tysiąc (...) trzeba ufać, do tej pory płyniemy, może dopłyniemy" — czytamy w liście Kazimiery Gruszczyńskiej.
Dom sióstr franciszkanek w Kozienicach nie stanowił bynajmniej pod tym względem przypadku odosobnionego. Również z innych domów zakonnych docierały na ulicę Wilczą informacje o ciężkiej sytuacji materialnej. W jednym z listów do siostry Magdaleny Łazowskiej Przełożona pisze: „Z Kresów, jak zwykle jęk (...) każdy list jak jeden jęk siostry Władysławy". W innym liście czytamy: „Moja Droga, we wszystkim dopust Boży (...) same kłopoty ze wszech stron (...) Jak tu o siłach myśleć, kiedy się snuje jak z kłębka ta nić przykrości, jedno nie zelżeje, to drugie (...) Boże, zmiłuj się nad nami".
Przytoczone powyżej wypowiedzi ukazują klimat, w jakim toczyło się życie codzienne matki Kazimiery i stworzonego przez nią środowiska zakonnego. Wokół Przełożonej generalnej ogniskowały się wszystkie trudne problemy Zgromadzenia. Siostry zwracały się do niej o pomoc, z nią dzieliły się swoimi kłopotami i trudnościami. Ona zaś radziła, wspierała, odpisywała niestrudzenie na napływające ustawicznie listy. Przeżywała głęboko wszystkie problemy sióstr: „przecież przeżywam z nimi te trudne chwile" - wyznała szczerze Magdalenie Łazowskiej. Miała zwyczaj nie otwierać wieczorem otrzymanych listów, aby mogła - jak się wyraziła — mieć „spokojną noc i następny ranek".
Wśród mnóstwa problemów i potęgujących się trudności wyczerpywały się powoli siły Założycielki Zgromadzenia. Chroniczna choroba wątroby dawała się Jej we znaki. Z upływem lat w listach Matki spotyka się coraz częstsze wzmianki o utracie zdrowia. Miala świadomość, że cały szereg problemów Zgromadzenia nie został przez nią rozwiązany. Przekraczało to jej siły i możliwości. „Kłopotów z każdym dniem przybywa i tłoczy, a ulżyć nie ma sposobu" - napisała w jednym z listów. Zachowała przez cały czas bezgraniczne zaufanie do Bożej Opatrzności: „Przytulisko jest wyraźna fundacją Opatrzności" — stwierdzenie takie powraca niejednokrotnie na kartach Historii Zgromadzenia. Wiara w Opatrzność nie odstępowała jej nigdy, również wówczas, gdy piętrzyły się przed nią ogromne trudności. Podczas kapituły generalnej sióstr franciszkanek - ostatniej w jej życiu - odbytej 27 stycznia 1922 r. oświadczyła w swoim sprawozdaniu: „Stan materialny przedstawia nam się bardzo ubożuchno, prawie nie do uwierzenia, ale w tem jest dla nas wielka pociecha, pewnego rodzaju duma zakonna, że naszym założycielem, naszym fundatorem Opatrzność Boża".
W siedemdziesiątym roku życia Kazimiera Gruszczyń-ska pisała trzeci rozdział Historii Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Cierpiących. Przedstawiła w nim między innymi stan materialny Zgromadzenia ze szczególnym uwzględnieniem domu macierzystego. W rozdziale tym daje wyraz swemu głębokiemu przekonaniu, że Zgromadzenie jest dziełem Bożym, a jego losami kieruje wola Boża. Matka Kazimiera zakończyła ten rozdział następującymi słowami: "Bóg w dziełach swoich nie potrzebuje mędrców ani bogaczów. Przyszedłszy na świat ominął pałace, naukę swą świętą nie powierzył uczonym, ale maluczkim, tak i w Zgromadzeniu naszem ujawnia się dzieło Boże; nie mamy fundatorów ani wielkich tego świata, prawdziwie z dumą chrześcijańską możemy powiedzieć: naszym fundatorem Wola Boża".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz