27 lipca 1927 r. przełożona generalna przyjechała do Kozienic, gdzie znajdował się dom wypoczynkowy Sióstr Franciszkanek od Cierpiących. Od lat miała zwyczaj przyjeżdżać w miesiącach wakacyjnych do rodzinnego miasta, by tam odpocząć i nabrać sił. Podczas swoich pobytów w rodzinnej posesji w Kozienicach matka Kazimiera załatwiała cały szereg spraw zakonnych, przyjmowała interesantów, prowadziła obszerną korespondencję.Po przyjeździe do Kozienic, w końcu lipca 1927 r., czuła się stosunkowo dobrze. Włączyła się w życie codzienne sióstr, wspólnie z nimi zasiadała do stołu, brała udział w zebraniach, przemawiała podczas narad, podejmowała gości, l sierpnia dostała silnego ataku wątroby i zmuszona była położyć się do łóżka. Z upływem dni stan zdrowia nie poprawiał się. 16 sierpnia matka Kazimiera otrzymała depeszę od papieża Piusa XI z apostolskim błogosławieństwem „na dalszą pracę lub, jeżeli taka będzie wola Najwyższego, na ostatnią godzinę życia". W następnym dniu stan jej zdrowia wyraźnie uległ pogorszeniu. 19 sierpnia pisała o swoim zdrowiu do mecenasa Waleriana Strzałkowskiego, radcy prawnego Zgromadzenia: „to już czwarty tydzień letniska (...) szczerze mówiąc, nie idzie ku lepszemu, siły nikną - z wyjątkiem kilku dni po przyjeździe tutaj - od l bm. prawie stale w łóżku, trzy razy byłam w naszej bazylice; jeśli na dniach nie będzie zwrotu ku lepszemu, to zapewne prędzej wrócę niż miałam w projekcie". W zakończeniu listu chora pisała: „Wola Boża niech się stanie, a będzie dobrze".
Z cytowanego powyżej listu dowiadujemy się, że Kazimiera Gruszczyńska zamierzała powrócić do Warszawy w przypadku, gdyby stan jej zdrowia nie poprawił się. Nie zdawała sobie zapewne wówczas sprawy, że tym razem choroba bezpośrednio zagraża jej życiu. 20 sierpnia była ostatni raz na Mszy świętej w kaplicy zakonnej. Od tego dnia czuła się coraz gorzej. 26 sierpnia nastąpiło znaczne pogorszenie i chora poprosiła o sakramentalne namaszczenie olejami świętymi. Nazajutrz, 27 sierpnia wieczorem, proboszcz parafii Kozienice ks. Jan Klirnkiewicz udzielił Matce sakramentu chorych. Po zakończeniu ceremonii sakramentalnych wygłosił do zebranych sióstr krótkie przemówienie. Stwierdził w nim, że chora przez półwiecze swego życia zakonnego umiała zgadzać się zawsze z wolą Bożą. Podkreślał, że jej choroba jest dopełnieniem się woli Bożej. Ponadto ksiądz proboszcz zachęcił matkę Kazimierę do tego, żeby przedstawiła siostrom — jak się wyraził -„ostatnie testamentalne słowa", żeby wyjawiła swoją „ostatnią troskę o Zgromadzenie".
Po wyjściu księdza Klimkiewicza matka generalna wygłosiła ostatnie swoje przemówienie do sióstr franciszkanek. „Mówiła jasno, dobitnie, zaznaczając przy tem, że to, co obecnie mówi, mówi po raz ostatni. Całe to przemówienie Matki dosłownie prawie jest spisane i uważane jako testament i przechowywane" - zanotowała później jedna z uczestniczek tego wydarzenia. W pierwszych słowach Założycielka oświadczyła, że Zgromadzenie rozpoczyna „nową epokę". Wyraziła pragnienie, żeby ta „ceremonia dzisiejsza" pobudziła siostry do życia „prawdziwie zakonnego", do „wdzięczności za łaskę powołania", oświadczyła, że pragnie tylko tego, aby siostry były „prawdziwymi zakonnicami", a „zakon był zakonem". Mówiła dalej, iż Konstytucje stanowią drogę „wytkniętą prosto", która umożliwia „poznanie woli Bożej". Nawoływała do zachowania ślubów zakonnych: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Przypominając siostrom, że „przełożeni zastępują Boga", napominała przełożone domów, aby były wyrozumiałe wobec podwładnych, zaś młodszym zakonnicom zalecała posłuszeństwo i szacunek dla tych, które pełnią w Zgromadzeniu kierownicze funkcje. „Jesteście mi najmilszą rodziną, najdroższą" - wyznała Matka na łożu śmierci. „Nie pamiętajcie mi nic złego" - prosiła. Zakończyła swoje przemówienie słowami: „Błogosławię Was wszystkie, obecne tu i nieobecne. Niech Pan Jezus błogosławi". Modliła się następnie wspólnie ze zgromadzonymi o to, aby wszystkie siostry były „jednym duchem zespolone". Około godziny dwudziestej trzeciej prosiła zebrane siostry, żeby udały się na spoczynek.
W przemówieniu wygłoszonym późnym wieczorem 27 sierpnia - podobnie jak w wielu innych wypowiedziach Matki — uderza głęboka troska o to, żeby Zgromadzenie sióstr franciszkanek dochowało wierności Konstytucjom i ślubom zakonnym oraz żeby w Zgromadzeniu panował duch posłuszeństwa. W przekonaniu Założycielki posłuszeństwo zakonne jest równoznaczne z pełnieniem woli Bożej: „przełożeni zastępują Boga, i gdyby Pan Jezus na mojem miejscu tu leżał i mówił to, co ja mówię, to na pewno każda z Was chciałaby sobie jakimś rylcem wyryć, wypalić te słowa w sercu swojem" - oświadczyła w ostatnim swoim przemówieniu po przyjęciu sakramentu chorych. Jest godne uwagi, za matka Kazimiera, wyrażając swoje gorące pragnienie, żeby w Zgromadzeniu panował duch posłuszeństwa, mówiła o obustronnych obowiązkach: podwładnych i przełożonych. Mówiąc o przełożonych, podkreślała z naciskiem: „trudny ich obowiązek". Dlatego też apelowała do podwładnych: „ulżyjcie im tego ciężaru przez chętne posłuszeństwo". W myśl zaleceń Założycielki, przełożone i podwładne razem dźwigają wspólny ciężar odpowiedzialności za życie całego Zgromadzenia. Jedne i drugie zobowiązane są do zrealizowania woli Bożej dla dobra całej wspólnoty. Matka Gruszczyńska dobrze rozumiała istotę posłuszeństwa, którą tak podkreśla współczesna teologia życia zakonnego. Zadaniem przełożonych jest odczytanie znaków czasu, wyrażających wolę Bożą. Charyzmat dobrego rządzenia polega na rozpoznaniu woli Bożej wobec wspólnoty oraz uznaniu jej za normę postępowania dla siebie i dla wszystkich członkiń społeczności. Posłuszeństwo podwładnych polega na harmonijnym poszukiwaniu woli Bożej wraz z przełożonymi i na aktywnym włączeniu się w jej realizację. Przełożone i podwładne jednoczą się z posłuszeństwem Chrystusa ustawicznie zjednoczonego z wolą Ojca. „Słuchaj, co mówi Jezus i spełniaj jak najwierniej" - te słowa matki Kazimiery, zamieszczone we wskazaniach ascetycznych, wyrażają najgłębszy sens teologiczny chrześcijańskiego posłuszeństwa.
Należy zaznaczyć, że Matka akcentując konieczność jedności, posłuszeństwa i wierności Konstytucjom, wyrażała w ten sposób doświadczenie całego swego życia. Od momentu, kiedy złożyła profesję zakonną w zgromadzeniu posłanniczek pozostała jej wierna, również wówczas, gdy stała się Przełożoną nowo powstałego Zgromadzenia. Widzieliśmy, że przyszło jej przeżyć z tego powodu głębokie dylematy osobiste i duchowe udręki. Całe życie Kazimiery Gruszczyńskiej było próbą wierności ideałom życia zakonnego. Pozostała wierna do końca własnemu posłannictwu i taki ideał pozostawiła na łożu śmierci jako wzór do naśladowania siostrom franciszkanom.
28 sierpnia w godzinach rannych proboszcz parafii Kozienice udzielił matce Kazimierze wiatyku. Była bardzo osłabiona, z trudem mogła rozmawiać. Wyraziła życzenie, aby przyjechały siostry z innych domów Zgromadzenia. Wieczorem zaczęły się zjeżdżać siostry z Warszawy i Łodzi. Matka generalna witała je z radością. 30 sierpnia przyjechał z Warszawy ksiądz Adam Wyrębowski, jej spowiednik i kierownik duchowy. Tego dnia w godzinach wieczornych stan zdrowia znacznie się pogorszył. Chora zwróciła się do sióstr z prośbą, żeby odprawiły w jej intencji - zgodnie z zaleceniem Konstytucji - godzinną adorację wynagradzającą. „Idźcie do kościoła, tam macie blisko Przenajświętszy Sakrament, upadłszy na kolana ukorzcie się przed Wszechmogącym Bogiem, On wszystko może, niczego nie odmówi. Módlcie się za mnie i wynagradzajcie za mnie; módlcie się za siebie, za całe Zgromadzenie, módlcie się o powołania, módlcie się za Kościół święty; módlcie się tak, żebyście się rozumiały, to i Pan Jezus was zrozumie" — powiedziała do zgromadzonych zakonnic.
Gdy siostry trwały na modlitwie wynagradzającej, nastąpiło u chorej nagłe pogorszenie. Wydawało się, że zbliża się koniec jej życia. Założycielka oświadczyła, że pragnęłaby umierać z gromnicą, przy której zmarł ojciec Honorat Koźmiński. W ciągu najbliższej nocy stan chorej nieznacznie się poprawił. Nazajutrz przywieziono żądaną przez Założycielkę gromnicę. Niektóre siostry wyjeżdżały z Kozienic, musiały bowiem powracać do swoich obowiązków. Matka generalna żegnała je z głębokim wzruszeniem. Równocześnie przyjeżdżały inne. Chora zachowywała przez cały czas pełną świadomość. Z Warszawy przyjechało kilka osób spoza Zgromadzenia - przyjaciół Matki. Przyjechał również dr Józef Kizler, współpracownik matki Kazimiery w warszawskim „Sanatorium". Zamierzał on przewieźć chorą z Kozienic do Warszawy, gdzie mogłaby - jak sądził - uzyskać lepszą opiekę lekarską. Chora słysząc toczącą się na ten temat rozmowę, powiedziała: „Dobrze, dobrze, mówcie sobie, mówcie, a ja wiem, że już tam nie wrócę, lecz zawieziecie mnie". Obecni dostrzegli wówczas uśmiech na jej twarzy. W czasie rozmów prowadzonych z siostrami i przyjaciółmi chora zatapiała się chwilami w Bogu, zwracała wzrok na krzyż wiszący nad jej łóżkiem. Drugi krucyfiks trzymała w dłoni, przyciskając go momentami do ust.
W takiej atmosferze upływały kolejne dni choroby. Nie było wątpliwości, że są to już ostatnie dni życia matki generalnej. Chora nie mówiła o swoich cierpieniach. Wszyscy wiedzieli, że cała jej świadomość ogniskowała się na Bogu i na sprawach Zgromadzenia. Starano się zapamiętać każde słowo, które padło z jej ust. Matka Kazimiera podczas jednej z rozmów z otaczającymi ją zakonnicami — trzymając krzyż w rękach - nieoczekiwanie zapytała: „Moje drogie, cieszycie się, że mi jest lepiej, ale gdyby tak za kwadrans stało się gorzej, czy wytrwacie w swoich postanowieniach, choćbym i żyć przestała?" Zgromadzone wokół chorej siostry odpowiedziały spontanicznie: „na zawsze". W tym momencie obecna przy chorej wikaria generalna, siostra Magdalena oświadczyła w imieniu wszystkich zebranych: „Będziemy wierne, spodoba się Bogu zesłać na nas krzyże, wszystkie przyjmiemy. Jakie przyjdzie ponieść trudy — poniesiemy. Wszystko będziemy dźwigały zawsze i do końca". „Matka okazała wielkie zadowolenie z naszych przyrzeczeń" - napisała jedna z sióstr będąca świadkiem tego przyrzeczenia.
15 września stan zdrowia Założycielki pogorszył się bardzo wyraźnie. Cierpienia łagodzono zastrzykami pantoponu. Chora nadal zachowywała pełną świadomość. Najbliższej nocy (z piątku na sobotę) zaczęły się pojawiać stany agonalne. Około godziny w pół do drugiej w nocy siostry zaproponowały chorej Komunię świętą. Zgodziła się chętnie, choć wyraziła zdziwienie, dlaczego proponują jej przyjęcie Komunii świętej o tak wczesnej godzinie. Po krótkim namyśle oświadczyła: „Jestem przygotowana". Przyjęła Pana Jezusa w formie wiatyku z rąk miejscowego proboszcza ks. Jana Klimkiewicza. O godzinie piątej rano przyjechał z Warszawy dr Jan Markiewicz, stały lekarz sióstr franciszkanek. Gdy chora dostrzegła lekarza, oświadczyła: „Doktorze, jak ja cierpię". Były to ostatnie słowa, jakie zanotowały siostry obecne przy łożu śmierci Założycielki Zgromadzenia, a zarazem jedyne słowa skargi na nadmiar cierpień, których doświadczyła w ostatniej fazie swojej choroby. W tym czasie pojawił się przy chorej ksiądz Antoni Kwieciński, kapelan „Przytuliska".
17 września we wczesnych godzinach rannych ksiądz kapelan Antoni Kwieciński odprawił w intencji chorej Mszę świętą. Około godziny dziewiątej rozpoczęła się agonia. Zapalono gromnicę, przy której umierał przed jedenastu laty w Nowym Mieście nad Pilicą błogosławiony Honorat Koźmiński, współzałożyciel Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Cierpiących. Wszystkie zakonnice zgromadzone przy łóżku chorej odmawiały modlitwy za konających. W czasie trwania agonii ksiądz Kwieciński udzielał umierającej sakramentalnej absolucji i przewodniczył wspólnej modlitwie. Matka Kazimiera rozstała się z siostrami w milczeniu, półśnie, w czasie trwających ustawicznie modłów, w sobotę 17 września 1927 r. o godzinie w pół do drugiej po południu. Żyła siedemdziesiąt osiem lat i kilka miesięcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz